niedziela, 10 lutego 2013


Dziewiędziesiąty trzeci.

Rozdział 93.

          Obudził mnie Justin, całując po szyi. Mógłby budzić mnie tak codziennie, ziewnęłam, zakrywając dłonią usta. Przetarłam oczy i musnęłam wargi chłopaka, który na to czekał. Był przybity, zero uśmiechu na ustach. W końcu dzisiaj pogrzeb jego mamy. Sama humoru nie miałam.
- Która godzina? – zapytałam, wpatrując się w sufit.
- 7:30 – odpowiedział, nakrywając na siebie kołdrę.
- Co tak wcześnie mnie obudziłeś? – zapytałam, odwracając się na prawy bok aby móc go lepiej widzieć.
- Nie mogę zasnąć od 5:00 – odpowiedział, a mi się go szkoda zrobiło.
          Przysunęłam się bliżej niego i wtuliłam w jego zimne ciało. Przeszedł mnie dreszcz. Wsunęłam dłoń pod jego koszulkę, która posługiwała mu jako piżama w ostatnich dniach. Było za zimno aby pozwalał sobie na spanie w samych bokserkach. Wracając… wsunęłam dłoń pod jego koszulkę i zaczęłam sunąć nią po całym brzuchu i torsie chłopaka. W końcu położyłam się wygodnie i ułożyłam swoją dłoń na jego klacie, a ten mnie szczelnie objął.
- Jesteś zła? – zapytał, mierząc mnie wzrokiem.
- Za co? – odpowiedziałam kolejnym pytaniem.
- Za pobudkę o tej godzinie – wyjaśnił, spoglądając w moje oczy.
- No coś ty – zaprzeczyłam, wtulając się jeszcze bardziej w niego. – Spróbuj zasnąć – poradziłam.
          Kiedy zobaczyłam jak zamyka oczy, zamknęłam też swoje. Otworzyły się dopiero po przeszło godzinie, słysząc dźwięk nastawionego budzika zapewne przez Justina.
- Skarbie, wstawaj – szepnęłam mu na ucho po czym musnęłam jego spierzchnięte usta.
          Poskutkowało. Obudził się, poleżał chwilę w łóżku i z niego wyszedł. Zrobiłam to samo. Wolnym krokiem podeszłam do szafy, z której wyjęłam ciuchy na dzisiejszą pożegnalną uroczystość. Wybrałam wcześniej zestawione ubrania i świeżą bieliznę. W łazience wzięłam szybki prysznic, wysuszyłam włosy, przeczesałam je i zostawiłam rozpuszczone. Nie malowałam się mocno, a wręcz przeciwnie… nałożyłam tylko delikatny makijaż. Ubrałam się we wcześniej przygotowane ciuchy i wyszłam z pomieszczenia, a udałam się do pokoju Nathana, w którym Justin już go ubierał.
          Nie zabieraliśmy synka ze sobą, bo by ciągle płakał i przeszkadzał w uroczystości. Miała przyjść po niego za 10 minut sąsiadka, zaufana sąsiadka, mieszka 4 domy dalej. Ma 21 lat i dwu letnią córkę – Ashley. Arii nie poszczęściło się tak jak mi, kiedy zaszłam w ciążę. Jej chłopak, a właściwie były, ojciec ich córki zostawił ją dla innej, kiedy tylko się dowiedział. Tak bardzo mi jej szkoda. Na szczęście znalazła sobie odpowiedzialnego o 3 lata starszego faceta, który zaakceptował i pokochał Ashley. Nie bałam się im zostawiać Nathanka. Wiedziałam, że jest w dobrych rękach i nic mu się nie stanie, a ona, kiedy tylko dowiedziała się z prasy o dacie pogrzebu – od razu zadzwoniła, proponując, że to ona może zająć się synkiem pod naszą nieobecność. Zgodziłam się. Nie miałam innego wyjścia. Czasem zastanawiam się nad opiekunką na Nathana.



***

          Wszyscy zgromadzeni, ubrani na czarno, stojący nad wykopanym grobem, wpatrzeni w spuszczającą do niego trumnę. Blondyn, stojący najbliżej trzymał w ręku różę, czerwoną różę, którą wprost jego mama uwielbiała. Na policzkach świeże łzy u licznych osób. Stałam obok Justina, trzymając go za rękę. Ja sama nie mogłam uwierzyć, że jej już z nami nie ma, a co dopiero Just. Był załamany, wpatrywał się w kilkumetrowy dół, w którym spoczywała jego matka. Zrzucił różę, a ta opadła na drewnianą trumnę po chwili to samo zrobił z ziemią, wziął garść jej do ręki i sypnął ku dole.

          Wszyscy rozeszli się swoich domów, a my dalej staliśmy nad grobem. 
- Justin… – podeszłam do niego jeszcze bliżej, kiedy dostrzegłam świeże łzy, wypływające z jego oczu.
- Ja nie mogę w to uwierzyć – szepnął, wtulając się we mnie. – Mam nadzieję, że to jakiś chory sen, ja chcę się obudzić, teraz – powiedział przez szloch, pierwszy raz widziałam go w takim stanie, mam nadzieję, że ostatni, że więcej takich sytuacji nie będzie.
- Pattie zawsze będzie z tobą, może i nie będziesz jej widział, ale za to będziesz czuł jej obecność. Będzie ci jej brakowało i to się nigdy nie zmieni, ale musisz być silny, nie możesz się załamywać. Cóż jedni umierają po to aby inni mogli się urodzić. Justin może to nieodpowiedni moment, ale ja muszę ci o czymś powiedzieć – skończyłam tajemniczo.
- Tak? O czym chcesz mi powiedzieć? – zapytał, spoglądając mi w oczy.
- Ja… ja jestem w ciąży – wydusiłam to z siebie, jąkając się.
- Ale jak? Przecież ty, od kiedy wiesz? – Justin sam plątał się przy pytaniach.
- Dowiedziałam się dzisiaj rano, spóźniał mi się okres, więc zrobiłam test, wyszedł pozytywny. To jeszcze nie jest na 100% pewne, bo muszę pojechać do lekarza na dokładniejsze badania, ale… – chłopak nie pozwolił mi dokończyć, wpił się gwałtownie w moje usta.
- To zdecydowanie najgorszy, a zarazem najlepszy dzień w moim życiu – po raz pierwszy uśmiechnął się dzisiejszego dnia. – Tak bardzo cię kocham – zakręcił mną i postawił z powrotem na ziemi.
- Ja ciebie bardziej – uśmiechnęłam się w jego stronę. 
          Zapaliłam znicza i położyłam go zaraz obok kwiatów, w wolnym miejscu. Justin, stojący za mną, wtulił się we mnie od tyłu,kładąc ręce na moim brzuchu. Ogarnęła mnie radość, wiem, że jeszcze niedawno, a właściwie to wczoraj -  mówiłam, że nie chcę mieć na razie dziecka, że nie chcę być w ciąży, ale kiedy się dowiedziałam, od razu pokochałam tego malucha. Mam nadzieję, że tym razem będzie to dziewczynka.

          W domu byliśmy po godzinie. Wspólnie zasiedliśmy do stołu w jadalni. Siedziałam obok Justina, który swą dłoń miał ułożoną na moim kolanie i co chwilę przesuwał ją w inne miejsce. Justin nachylił się i szepnął mi na ucho:
- Powiemy im?
          Automatycznie przeniosłam przestraszony wzrok na chłopaka. Bałam się reakcji wszystkich, a poza tym nie udało by mi się nawet tego wypowiedzieć przy tylu osobach. Co by na to powiedziała moja mama? Która siedziała 2 krzesła ode mnie. Pokiwałam przecząco głową. Justin zaśmiał się pod nosem. Po chwili podniósł się z krzesła i zwrócił uwagę wszystkich na siebie. Wiedziałam co chce zrobić, wiedziałam, że chce im powiedzieć. Próbowałam go powstrzymać, ciągnąc za koszulkę aby z powrotem usiadł, ale ten z uśmiechem na ustach, mierzył każdego po kolei.
- Chcielibyśmy razem z Jess o czymś wam powiedzieć – spuściłam wzrok – Będę miał dziecko, drugie dziecko! Jess jest w ciąży!
          Uśmiechnęłam się sztucznie i wstałam od stołu. Odwróciłam się i skierowałam na górę do sypialni, w której się zamknęłam. Oparłam się o drzwi od środka i po nich zjechałam. Załkałam cicho, chowając twarz w dłoniach. Powinnam się przecież cieszyć, ale niestety do tego stanu w tej chwili było mi bardzo daleko.
          Po kilku minutach ktoś nacisnął na klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły.
- Mała… otwórz – usłyszałam głos Justa.
          Podniosłam się z podłogi i otworzyłam drewniane drzwi. Wpadłam w jego ramiona, tuląc się do niego z całych sił. Ten głaskał mnie po włosach, co chwilę, całując mnie po głowie czy czole.
- Mogę z wami porozmawiać? – niedaleko nas stała moja mama, przyglądając się nam. Spojrzałam na Justina, a ten przytaknął. Weszliśmy we trójkę do sypialni. Usiadłam na łóżku, a Justin zaraz za mną, oplatając mój brzuch rękami i kładąc głowę na moje prawe ramię.
- Na początku chciałabym wam pogratulować, a następnie powiedzieć, że ogromnie się cieszę – powiedziała, skupiając wzrok na mojej twarzy.
- Nie jesteś zła? – zapytałam, przymrużając oczy ze zdziwienia.
- Obydwoje jesteście pełnoletni. Może trochę szybko zaczęliście wcielać się w rolę rodziców, ale świetnie sobie radzicie, kochacie się, a przede wszystkim jesteście ze sobą szczęśliwi. To widać gołym okiem. Nie mam o co być zła, to przecież wasze życie. I mam nadzieję Justin, że rola tatusia ci się nie znudzi i jej nie zostawisz – pogroziła palcem i spoważniała, za to ja uśmiechnęłam się szeroko, odwracając głowę w stronę brązowookiego.
- Nigdy mi się to nie znudzi i nigdy jej nie zostawię, kocham ją – spojrzał mi się w oczy z delikatnym uśmiechem na ustach. Po policzku spłynęłam mi jedna, samotna łza, którą szybko starł, a w jej miejsce dał mi całusa. 
          Z mamą rozmawialiśmy dosyć długo. Wtem rozbrzmiał dzwonek nastawionego rankiem alarmu, który oznaczał, że za dziesięć minut wybije 15:00 i mam pójść odebrać Nathana od Arii. Zeszłam z łóżka, ogarnęłam twarz w łazience i założyłam jakąś grubszą bluzę Justina. 
- Ja idę po Nathana – powiadomiłam Justa i mamę, którzy nie potrafili się nagadać.
          Wyszłam z sypialni, zeszłam po schodach, opuściłam posiadłość i po 5 minutach stałam przed drzwiami domu Arii, trzymając Nathana na rękach,  żegnając się z dziewczyną, przy tym jej dziękując. Poprawiłam mu niebieską czapeczkę i wróciłam razem z nim do domu.
- Był grzeczny? – zapytał Justin, zabierając go ode mnie.
- Podobno tak – odpowiedziałam, zdejmując z siebie bluzę. Powiesiłam ją na garderobie. 
- Justiiiiin – przeciągnęłam, podchodząc do niego bliżej – do nich.
- Tak? – zapytał, przenosząc wzrok na mnie.
- Wiesz jak ja cię bardzo, ale to bardzo kocham? – zaczęłam się podlizywać.
- Wiem, czego chcesz? – zapytał, zaczynając się śmiać.
- Nakarmisz go? Ja położyłabym się na godzinkę czy dwie. Zmęczona jestem – wytłumaczyłam.
- Pewnie – nachylił się i musnął kącik moich ust. 
          Weszłam na górę po schodach. Rozebrałam się do bielizny, ubrałam na siebie jakąś za dużą koszulkę, najprawdopodobniej Justina i weszłam pod kołdrę, szczelnie się okrywając. Po chwili już zmorzył mnie sen…


__________

          Wiem, że Was zawiodłam tym rozdziałem. Nie mam kompletnie weny. Następna notka będzie ciekawsza, bo już nawet mam ją napisaną. Opublikuję ją za kilka dni. Ten rozdział miałam dodać już dawno, dawno temu, ale niestety laptop mi wysiadł i musiałam czekać na brata, aż mi go naprawi. I naprawił, dzienka wielkie mu za to. Niech Bóg mu w dzieciach wynagrodzi ; *. A co do Was – czytelniczek. Dziękuje za tyle komentarzy pod poprzednim rozdziałem. Byłam w totalnym szoku, że AŻ tyle Was jest. DZIĘKUJĘ!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz