niedziela, 10 lutego 2013


Siedemdziesiąty szósty.

Siedemdziesiąty szósty
Justin jest w szpitalu. Chyba to nie jest nic poważnego.


     Biegałam po całym domu jak opętana w poszukiwaniu jakiś rzeczy dla Justina. Zaczęłam wypakowywać jego walizki, a niektóre ciuchy wpakowywałam do jakieś niebieskiej torby. Ubrania zabrałam mu na razie, na dwa dni, bo jeszcze sama nie wiedziałam na ile on tam zostanie. Do plecaka wpakowałam jeszcze jego telefon, bo go nie zabrał, a na pewno będzie chciał z niego skorzystać. Z kuchni zabrałam jakieś owoce i torba była pełna, ledwo co ją zapięłam.
     Poszłam do łazienki, ogarnęłam w niej twarz i włosy po czym wyszłam z pomieszczenia. Zadzwoniłam po taksówkę. Przyjechała pod dom w ciągu pięciu minut, więc odczekałam ten czas w domu. Gdy zobaczyłam przez okno, że już jest, zabrałam torbę i swoją komórkę po czym wyszłam z domu, wcześniej go zamykając. Przed posiadłością czekało bardzo dużo paparazzich, jak jeden z nich zapytał co zrobiłam Justinowi, myślałam, że go po prostu uderzę. Wiedząc jakie mogą być z tego konsekwencje, opanowałam się. Jakoś udało mi się przedrzeć do czarnego pojazdu. 
- Dzień dobry. Do szpitala Winner Palmer proszę – powiedziałam po czym zatrzasnęłam za sobą drzwiczki.
- Dzień dobry – usłyszałam głos starszego faceta, kiedy odwrócił się w moją stronę, zobaczyłam jego siwe włosy jak i niewielki zarost, małe oczy i długi zadarty nos. Wydawał się być miły, ale nie można oceniać ludzi po okładce…
     Do szpitala dojechaliśmy w niecałe dwadzieścia pięć minut. Kiedy taksówkarz zaparkował, zapłaciłam i wyszłam z samochodu. Widok przed oczami mnie przeraził. Przede mną mieścił się ogromnych rozmiarów, szklany budynek. Miałam nadzieję, że na recepcji udzielą mi informacji o Justinie, gdzie leży.
     Wchodząc do szpitala w oczy rzuciła mi się przeogromna recepcja. Były na niej tak jakby stanowiska. Podeszłam do tego na którym było najmniej ludzi. Odczekałam chwilę po czym podeszłam do kobiety po pięćdziesiątce.
- Dzień dobry – przywitała się ze mną.
- Dzień dobry, chciałabym dowiedzieć się gdzie leży Justin Bieber. Dzisiaj go tutaj przywieziono.
- A można wiedzieć kim pani dla niego jest?
- Narzeczoną – odpowiedziałam.
- Więc zaraz pani udzielę informacji – odpowiedziała z uśmiechem i zaczęła przeszukiwać swój komputer.
- Sala czterysta dwa, jest to czwarte piętro – poinformowała mnie po chwili.
- Dziękuję – odpowiedziałam i odeszłam od stanowiska. 
     Rozglądając się po holu, na jego końcu zauważyłam windę. Zaczęłam iść w jej stronę… Po kilkunastu minutach stałam przed salą Justina, cicho zapukałam po czym do niej weszłam. Zauważyłam Justina, leżącego na łóżku, miał otwarte oczy czyli nie spał. Obok niego były jeszcze dwa wolne łóżka.
- Hej – podeszłam do niego po czym musnęłam jego usta.
- Hej – odpowiedział cicho.
- Jak się czujesz? – zapytałam, kładąc torbę obok małej szafki, obok łóżka.
- Dobrze – odparł od niechcenia.
     Dopiero teraz dostrzegłam, że Justin jest podłączony do kroplówki. Zaczęłam się poważnie zastanawiać czy odpowiedział prawdą na moje ostatnie pytanie. Może i za bardzo wszystko biorę do siebie. Przecież kroplówka to tylko kroplówka, a jednak to wszystko nie dawało mi spokoju.
     Siedziałam na krześle obok jego łóżka już dobre piętnaście minut. Nikt z nas się nie odzywał. Zaczęło mnie to bardzo irytować. Nieoczekiwanie Just się odezwał:
- Po co to zrobiłaś? Sam bym sobie poradził! Po jaką cholerę się wtrącałaś?
- Chciałam dobrze – szepnęłam załamana.
- Widocznie ci nie wyszło – odpowiedział chamsko, odwracając wzrok.
     Myślałam, że będzie mi wdzięczny. Jednak pomyliłam się w tej chwili co do niego. Wstałam z krzesła po czym wyszłam z sali. Nawet się z nim nie żegnając. Kiedy jeszcze siedziałam w taksówce w drodze do szpitala, miałam zamiar aby po wizycie u Justina, iść do jego lekarza i się wypytać o jego stan, ale po tym co zrobił… nie miałam już takiego zamiaru. Jak jest taki mądry to niech sobie sam radzi. Nie chcę ponownie zrobić czegoś, za co dostanę od niego opierdol.
     Wychodząc ze szpitala, natknęłam się na kilka jego fanek, które do mnie podeszły i zaczęły o niego wypytywać jak i o nas. Nie odpowiedziałam na żadne z ich pytań. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Teraz tylko marzyłam o gorącej kąpieli w wannie przepełnionej po brzegi wodą z różnymi olejkami.

     Ze szpitala wróciłam, tak, jak tam dojechałam. Mianowicie taksówką. Nie chcąc aby Pattie była na mnie zła, za to, że nie poinformowałam ją o pobycie Justina w szpitalu. Zadzwoniłam do niej, wcześniej dokładnie zastanawiając się nad tym czy słusznie postępuję. Stwierdziłam w końcu, że nawet, gdyby Justin nie chciał, żeby Pattie się dowiedziała to ja musiałam ją powiadomić. W końcu to jego mama.
- Cześć Pattie – na wstępie rozmowy, przywitałam się z nią. Tak jak należy.
- Cześć słonko, co tam u was? Nie odbieracie telefonów ani nic. Co się dzieje?
- Justin postanowił, że w ten urlop poradzimy sobie bez telefonów. Po prostu je powyłączał.
- No to jak ci się udało zadzwonić? – zapytała zdezorientowana Pattie.
- Aktualnie nie ma Justina w domu – zaczęłam się poważnie zastanawiać czy aby na pewno dobrze robię o wszystkim mówiąc Pattie.
- A gdzie jest ? – w swoim głosie nie kryła zaciekawienia.
- Nie jestem pewna czy powinnam ci powiedzieć, ale w końcu jesteś jego matką i powinnaś wiedzieć – zaczęłam dramatyzować. Nie chciałam być teraz na miejscu Pattie. Na pewno przez myśl przeszły jej najgorsze scenariusze.
- Dziecko co się stało? Mów mi natychmiast! – prawie, że krzyknęła.
- Ymm… – przez chwilę się zastanowiłam po czym kontynuowałam – Justin jest w szpitalu. Chyba to nie jest nic poważnego.
- Co mu się stało? – zapytała zszokowana tą wieścią.
- Kiedy rozczesywałam włosy w łazience, on do niej wpadł. Zaczął wymiotować. Po chwili się uspokoił, a kiedy myślałam, że już wszystko jest dobrze to, to wszystko się nasiliło. Zadzwoniłam po pogotowie za co teraz jest na mnie wściekły. Pokłóciliśmy się, a ja to wszystko robiłam dla jego dobra. 
- Moim zdaniem dobrze zrobiłaś. Jeśli nie masz nic przeciwko temu to wsiadam w najbliższy samolot i przylatuję do was.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko – powiedziałam tak, a jednak, kiedy pomyślałam jak Justin zareaguje na widok Pattie tutaj to, aż przeszły mnie dreszcze, które wcale nie były przyjemne. 
     Teraz już wiedziałam, że z naszych dwóch tygodni, które mieliśmy spędzić w górach, nic nie wypali. Ta sytuacja zaczęła mnie dobijać… Zamyśliłam się.
- Jess jesteś tam? – usłyszałam głos Pattie.
- Tak, przepraszam. Zamyśliłam się.
- No, więc do zobaczenia – pożegnała się ze mną.
- Do zobaczenia – powiedziałam ledwo słyszalnie.
     Pattie się rozłączyła, więc wstałam z łóżka na którym przez całą rozmowę siedziałam. Udałam się do łazienki, wcześniej wyciągając z walizek, które Justin jeszcze zdążył przynieść do naszej sypialni, szampon i odżywki do włosów. Razem z nimi weszłam do łazienki. Odkręciłam kurek z gorącą wodą i usiadłam na wannie, czekając, aż ta, po brzegi napełni się wodą. Z nudów zaczęłam czytać etykietki z różnych olejków czy żeli. Po kilkunastu minutach wanna była pełna, rozebrałam się do naga po czym do niej weszłam. Zanurzyłam się po samą szyję i tak leżałam, co chwilę, bawiąc się pianą, która mnie otaczała.

******
     Rozdział w miarę długi. Mam nadzieję, że się spodoba. Wpadłam na pewien pomysł, który będzie dotyczył pewnej sondy, ale konkretów dowiecie się dopiero za kilka lub może nawet kilkanaście notek. 
     Dziękuję bardzo Agacie za pomoc w pisaniu właśnie tego rozdziału. Wiedz, że bez ciebie utkwiłabym w środku notki, nie wiedząc co dalej napisać. 
     Otóż właśnie! Wena mi się kończy. Co prawda mam jeszcze dużo pomysłów na to opowiadanie, ale musicie się przygotować na jego koniec. Nie piszę, że nastąpi on za pięć, dziesięć czy piętnaście rozdziałów, ale już wkrótce…


Siedemdziesiąty piąty.

Siedemdziesiąty piąty
Możesz mi teraz wytłumaczyć coś ty na Boga zrobił?
     Justin był cały blady, po prostu biały. Od razu nachylił się nad sedesem i zaczął wymiotować, podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na plecach. Miałam wrażenie, że on skosztował te jego ‘danie’, które sam przygotował. Boże jeżeli to się okaże prawdą wyjdzie na idiotę w moich oczach i to takiego do sześcianu. Po kilku minutach Justin się jakoś ogarnął, wytarł twarz, umył dokładnie zęby po czym starannie wymył ręce.
- Możesz mi teraz wytłumaczyć coś ty na Boga zrobił?
- Jess proszę, nie teraz – chwycił się za brzuch, wiedziałam doskonale, że jest mu niedobrze, ale nadal nie byłam pewna do tego próbowania swojej potrawy.
- Zbieraj się, jedziemy do lekarza – nie czekając na odpowiedź, wyszłam z łazienki. Po chwili i tak musiałam się do niej wrócić, ponieważ zostawiłam w niej ciuchy na dzisiaj. Zabrałam je po czym w pokoju na szybko się w nie ubrałam, wcześniej wyciągając świeżą bieliznę z szuflady. Zaniepokoiło mnie to, że Justin jeszcze nie opuścił łazienki. Zapukałam po czym weszłam do środka. Zastałam w niej siedzącego na kafelkach Justina. Miał schowaną głowę w kolanach.
- Justin wstawaj – podałam mu dłoń, którą po kilku sekundach chwycił. Podniósł się z moją pomocą po czym skierowaliśmy się na łóżko w sypialni, na którym Justin się położył.
- Jak się czujesz? – zapytałam, podwijając jego koszulkę, zaczęłam błądzić dłonią po jego brzuchu i klatce piersiowej.
- A jak myślisz? – zapytał z zamkniętymi oczami.
     Nie odpowiedziałam, bo domyśliłam się, że to pytanie retoryczne. Po kilkunastu minutach słuchania jak stęka i jęczy, że go brzuch boli, postanowiłam, że zawiozę go do tego lekarza.
     Problem jeden był taki, że nie mogłam znaleźć swojego prawa jazdy. Przeszukałam już wszystkie walizki, torby jak i plecaki. Nigdzie go nie było, a przecież nie dam prowadzić samochodu Justinowi. Po chwili zastanowienia, wpadłam na świetny pomysł. Przypomniało mi się jak Pattie podawała mi numer prywatnego lekarza Justina. Nie wiedziałam czy dalej on nim jest, ale miałam nadzieję, że mi pomoże czy doradzi, co mam robić. Zeszłam na dół w celu zabrania mojego telefonu. Leżał tam gdzie go wczoraj Justin położył. Załączyłam go po czym szybko przeszukałam spis kontaktów w moim telefonie. Za pierwszym razem nie znalazłam w ogóle nic związanego z jakimkolwiek lekarzem, ale za drugim razem dopiero dostrzegłam napis ‘LEKARZ JUSTINA – Mike Miller’ jak mogłam tego nie zauważyć?
     Wyraźnie to widać. Jako jedyny z zapisanych kontaktów był pisany drukowanymi literami. Bez dłuższego zastanawiania się, zadzwoniłam pod wybrany wcześniej numer. Po chwili odezwał się pewien mężczyzna, miał bardzo niski głos. Opowiedziałam mu całą historię o tym, że Justin źle się czuje jak i wymiotuje, jednak nie podałam mu przyczyny, o którą pytał, bo sama nie wiedziałam dokładnie jaka ona jest. Z tego, że przeprowadziliśmy się do innego miasta podobno Justin miał zmienić lekarza. Gdy to usłyszałam całkowicie się załamałam. Na szczęście pan Mike doradził mi co mogę mu przygotować do jedzenia i polecił mi leki bez recepty, które powinny pomóc. Na koniec rozmowy podziękowałam mu i udałam się na górę, do pokoju Justina, wcześniej zabierając również jego telefon z kredensu, na którym leżał…
- Ja idę do apteki po leki, żeby cię brzuch przestał boleć, a ty jakby działo się coś niepokojącego masz do mnie zadzwonić. Wybrałam ci już mój numer. Rozumiesz? – na koniec wolałam się upewnić czy mnie słuchał.
- Rozumiem – odpowiedział i położył telefon na poduszce obok swojej głowy. 
     Nakryłam go przed wyjściem kołdrą po czym wyszłam z naszej posiadłości. Zapytałam się przechodniów gdzie jest apteka, a ci udzielili mi odpowiedzi. Miałam szczęście, bo znalazłam ją za pomocą drobnych wskazówek dość szybko. Kupiłam potrzebne lekarstwa i przy okazji specjalną odżywkę na włosy..
     Po kilkunastu minutach siedziałam już przy Justinie, który spał. Czyli z dzisiejszego wyjazdu w góry nici. Mogłam się domyśleć, że stanie nam coś na przeszkodzie. Położyłam wcześniej zaparzoną herbatę na mały kredens, znajdujący się obok łóżka po czym położyłam się obok Justina. Włożyłam mu rękę pod koszulkę i gładziłam jego tors. Justin się przebudził, bo złapał swoją dłonią, moją dłoń, znajdującą się teraz na jego ramieniu.
- Lepiej ci? – zapytałam z nadzieją, że nie odpowie mi pytaniem, a tym bardziej retorycznym.
- Trochę – odpowiedział, muskając moje palce.
- Jess przepraszam cię. Mieliśmy dzisiaj wyjechać, a ja, jak zwykle wszystko zepsułem – zaczął przepraszać.
- Wybaczę ci jak mi powiesz co zrobiłeś, że ci się na wymioty zebrało – postawiłam na mały szantaż z mojej strony. Mały szantażyk nikomu nie zaszkodzi.
- Po prostu zjadłem coś nie świeżego – po jego sposobie mówienia można było wywnioskować, że nie powiedział wszystkiego. Jednak domyślałam się tego, czego on próbował przede mną zataić.
     O więcej już nie pytałam, bo i tak, by mi nie powiedział. Leżeliśmy tak dość długo, ale nagle Justin poderwał się z łóżka i pobiegł do łazienki… Miałam już dosyć tej sytuacji, myśl, że nie mogę zawieź go do tego szpitala po prostu wytrącała mnie z równowagi. Postanowiłam zadzwonić po pogotowie. Nie zastanawiając się dłużej, wybrałam numer informacji. Kiedy się dodzwoniłam pewna kobieta, zapewne pracująca tam, przekierowała mnie na szpital. Po chwili usłyszałam stałą regułkę:
- Winnie Palmer Hospital Floryda w czym mogę pomóc?
     Opowiedziałam kobiecie w skrócie co Justinowi dolega. Oczywiście tłumaczyła mi przez dłuższy czas, że nie jest to nic poważnego. Ale, gdy zapytała o dane osobowe Justina, od razu zmieniła zdanie. Strasznie mnie to zdenerwowało, ale jak i ucieszyło. W końcu zbada go jakiś lekarz.
- Życzę miłego dnia – zakończyłam naszą rozmowę. Justin siedział już obok mnie na łóżku i przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Gdzie dzwoniłaś? – zapytał, bawiąc się swoimi dłońmi.
- Po pogotowie, będzie za kilkanaście minut – odpowiedziałam.
- Co? Wiesz co ty zrobiłaś? Znowu będzie szum, mogę się założyć, że już jutro będą nagłówki w gazetach o tym, że zrobiłaś mi krzywdę albo chciałem popełnić samobójstwo. Oni zawsze coś wymyślą, żeby tylko była afera – wszystko to mówił podniesionym głosem.
- To wolisz kolejne dni spędzić w łazience? Justin ja nie wiem jak mogę ci pomóc. Nie znam się na medycynie. A te pogotowie się jakoś wytłumaczy. Czego bym nie zrobiła w tej sytuacji to i tak wyszłoby źle, ale wolałam, żeby wyszło źle dla mnie niż dla ciebie. Pojmij to w końcu.
     Wstałam z łóżka po czym wyszłam z sypialni. Słyszałam za sobą wołanie Justina, ale w tym momencie do drzwi wejściowych ktoś zadzwonił. Domyśliłam się, że karetka przyjechała i tak też było. Wpuściłam sanitariuszy do środka po czym wskazałam drogę, do naszej sypialni.

- Będziemy musieli go zabrać na płukanie żołądka. Nie wygląda to najlepiej. Może się nawet odwodnić. Pan Bieber zostanie w szpitalu na kilka dni pod stałą obserwacją lekarzy. Wyraża pani zgodę? – jeden z dwóch lekarzy spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Tylko czemu na mnie? Justin przecież był w stanie mówić. Spojrzałam niepewnie na Justa, odwrócił wzrok. Zgodziłam się, żeby go zabrali, bo co miałam innego zrobić? 
- Pojedzie pani z nami? – zapytał sanitariusz.
- Dojadę sama, spakuję go – odpowiedziałam. 
     Poszłam razem z nimi. Justin szedł o własnych siłach, ale przytrzymywali go. Nie był to za ciekawy widok. Wyszłam razem z nimi przed dom. Justin już dawno został umieszczony w środku pojazdu. Postanowiłam o trochę wypytać lekarza, ale przeszkadzały mi w tym tłumy paparazzich. Ja się pytam, skąd oni się o tym wszystkim dowiedzieli? Jeżeli są oni poinformowani przez szpital to ich zabiję. 
- Zabieracie go do Winnie Palmer?
- Tak – odpowiedział, wchodząc do karetki. – Do widzenia – usłyszałam głos lekarza.
- Dziękuję i do widzenia – odpowiedziałam ledwie słyszalnie, zagłuszała mnie głośna syrena pogotowia. Kiedy odjechali, od razu weszłam do domu, nie przejmowałam się dziennikarzami, którzy deptali mnie po stopach.
******
     Rozdział mi całkowicie nie wyszedł! Nic mi się w nim nie podoba. Przepraszam za wszystkie błędy, które wynajdziecie w tym rozdziale, nie czytałam go drugi raz, żeby ewentualnie coś poprawić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz